Adoptuj, nie zbawiaj

Pada decyzja o adopcji – już jest dobrze – jakiś pies dostanie dom, super.
Jaki? I tu się zaczynają schody. Dość często spotykam się z sytuacją, kiedy ludzie podejmują decyzje o adopcji psa bardzo emocjonalnie. Kiedy widzą psa biednego, skrzywdzonego, zalęknionego – takiego, który wywołuje u nich współczucie – chcą go uratować. Czy to rozumiem? Oczywiście. Kiedy po śmierci Kokosza szukałam psa – przeglądałam mnóstwo ogłoszeń, z wieloma osobami rozmawiałam przez telefon, odwiedziłam i poznałam kilka psów. Było to absolutnie wyczerpujące emocjonalnie, bo każdy z nich potrzebował ratunku. Prawie zawsze jednak na spotkanie brałam kogoś ze sobą – wiedziałam, że potrzebuję wsparcia i zdrowego rozsądku. Pies z Palucha był bardzo fajny, ale moim zdaniem zbyt trudny do dziecka – potrzebował czasu i przestrzeni. Drugi pies był w beznadziejnym schronisku, gdzie nie było wolontariatu i psy nie wychodziły na spacery – ten skradł moje serce i naprawdę byłam blisko. Tam akurat nikt ze mną nie był, ale nagrywałam filmiki. Na szczęście znajoma zauważyła, że coś jest nie tak ruchowo – tylne łapy lub kręgosłup. Czy to straszne, że z takiego powodu go nie wzięłam? O, czułam się okropnie! Ale czy mogłam wziąć psa 6 tygodni po ciężkiej chorobie i stracie Kokosza, który na wstępie potrzebuje diagnozy, może operacji, rehabilitacji? NIE! To było ponad moje siły i nie mogłam takiego psa wprowadzać do dziecka! Poinformowałam więc schronisko o naszych podejrzeniach i zrezygnowałam. Nadal czasem o nim myślę…
Był jeszcze wielkolud w przechowalni gminnej gdzieś pod Łodzią – pani bardzo mnie namawiała – „bo nikt go nie weźmie, za duży” – no właśnie ZA DUŻY – dla mnie też:/
No i wreszcie Julian – pojechałam oglądać jego brata Gucia, ale Gucio był z całego rodzeństwa najbardziej lękliwy i wycofany, a Julek od razu mnie sobie „przywłaszczył”, chętnie poszedł na smyczy i nie odstępował na krok:)
Kiedy odwiedzałam i oglądałam te biedne psiaki borykając się z emocjami – na szczęście towarzyszyły mi „głosy rozsądku” , które mówiły „ ty nie masz zbawiać świata, tylko szukać psa dla siebie!!” . Bardzo im za to dziękuję! Z Julciem są różne problemy i trzeba oczywiście pracować, ale podstawowe warunki spełnia – jest psem bezpiecznym, radzi sobie z innymi psami i właściwie było o nim wszystko wiadomo. Nie miał złych doświadczeń z ludźmi ani psami, wychowywał się prawie od urodzenia w fundacji razem z rodzeństwem i mamą, którą poznałam.
Piszę o tym, bo często na zajęciach czy konsultacjach pojawiają się ludzie z adoptowanym psem, z którym sobie nie radzą. A kiedy pytam dlaczego wybrali akurat tego – mówią, że było im go szkoda. To nie jest niestety najlepsza motywacja:/ Przy adopcji myślcie głównie o sobie! Serio! O swojej wygodzie, możliwościach fizycznych – (wielkość psa) , czasowych ( ile będziecie mogli mu poświęcić ), spacerowych ( czy macie gdzie ), emocjonalnych ( czy starczy wam sił ) i moim zdaniem bardzo ważnych – transportowych – bez samochodu może być naprawdę trudno. Pamiętajcie też o innych domownikach – dzieciach, partnerach, zwierzętach w domu – oni wszyscy będą musieli żyć z nowym psem. Nie chcecie awantur, pogryzionych dzieci, pogorszenia jakości życia rezydentów, kłótni a nawet rozwodu:) A co najważniejsze – jeśli weźmiecie psa ponad swoje siły lub do warunków zbyt trudnych dla niego: np. do centrum miasta, albo do małych dzieci – ten pies też nie będzie szczęśliwy!
Najwięcej informacji uzyskamy o psie, który jest w domu tymczasowym – i to najlepiej już od jakiegoś czasu- bo przez pierwsze tygodnie pies jeszcze nie pokazuje prawdziwego „ja”:)
Nasi zaprzyjaźnieni trenerzy i behawioryści – od grudnia mają przybłędę, który został przez nich świetnie przygotowany do adopcji – mogą udzielić wszelkich informacji, jest psem małym i młodym – i przez osiem miesięcy nie mogli mu znaleźć domu ( teraz pojawiło się wreszcie światełko w tunelu i może się uda) Dlaczego? Bo tam ma dobrze, bo nie trzeba go ratować, nie wzbudza współczucia. Ale pomyślcie o tym, że zabierając psa z dobrych warunków, często zwalniacie miejsce następnemu.
Bądźcie pragmatyczni i empatyczni wobec innych członków rodziny, myślcie realistycznie i przewidująco adoptując psa na swoją miarę.
Pamiętam, kiedy pomagałam znajomym szukać psa – wtedy to ja byłam „głosem rozsądku” – trwało to chyba około roku. I ciągle tylko mówiłam „nie” i „nie”. Aż wreszcie nadszedł ten dzień – znajoma behawiorystka ( ta, która potem była moim „głosem”:) pokazała mi niejakiego Banana – był do adopcji w zaprzyjaźnionej fundacji. Znała go i wiedziała kim on jest:) był w świetnych domowych warunkach z innymi psami, dziećmi, zwierzętami i był odpowiedniej wielkości. I już wiedziałam:) A teraz Banan przemianowany na Kukura zwiedza świat – aktualnie żyje sobie w raju zwanym Kostaryką i ma cudownych ludzi! To właśnie on jest na załączonym zdjęciu.
Nie znaczy to, że nie można adoptować psa ze schroniska czy znalezionego- w moim rodzinnym domu były i nadal są tylko takie. Sama też nigdy nie miałam psa kupionego.
Chodzi więc tylko o to, żeby dobrze wszystko przemyśleć i kierować się rozsądkiem, a najlepiej jeszcze mieć wsparcie i pomoc kogoś doświadczonego. Jeśli nie macie kogoś takiego, kto zna się trochę na psach, w swoim otoczeniu – poproście o pomoc behawiorystę – jeszcze przed adopcją!

Autor: Klara Kreutz

Przewijanie do góry